czwartek, 4 grudnia 2008

Hej K.

Siedzę na kanapie z lodem na jajkach. Ptaki grzeją jajka by cos się wykluło. Mój ptak tez to robi - „zbyt intensywnie”– powiedział mój lekarz i nałożył na mnie obowiązek schładzania. Nie lubię tego. Gdybym był Eskimosem tez bym tego nie lubiał.
W lewej ręce trzymam rożek lodów o smaku wyblakłym. Znalazłem go w trzeciej szufladzie zamrażarki – szufladzie zapomnienia - wykopaliskowej.
Niespodzianka smakuje na coś. Terminu przydatności nie czytam, kiedy jem to nie lubię zakłócać tego procesu. Lekarz zabronił mi wędrówek po świątyniach konsumpcji.
Jem znaleźne i chwale sobie, słuchając jak to Rosjanie strzelali do pana prezydenta. Nie wybierając go, wybrałem farsę. W zasadzie lubię komedie. Parlament to oczka na rosole narodu. Patrząc jak tańczą w talerzu, mamy okazję na codzienne szukanie nowych, andrzejkowych znaczeń.
Zmień go sobie przy najbliższej okazji – na inny tłuszcz, bo ten podnosi cholesterol.
My wybieramy swoich – im bliżej dna, tym bliżej nas. Paranoja!

Amerykanie maja łatwiej. Wszystko u nich staniało. Kiedyś musieli na targu niewolników kupić sobie kogoś do brudnej roboty. Dzisiaj wystarczy wrzucić kartkę do urny wyborczej i już. Potem, jak nie rozwiąże, można mu dokopać.

Lód mi się zsunął. Na głowę – nieprzyjemnie. Przesunąłem w prawo tam gdzie jądro jak mars: czerwone i gorące.
Chłodzić, chłodzić – uczłowieczyć gabaryty i temperaturę. Małe marzenia na skalę fotela, moje i bolesnego gniazdka z kukułczym jajkiem.

Kleję skrzydła białego anioła. Upadł rok temu i pęknął mu napęd. Nie wiem czy cieszy się moim zainteresowaniem, moim współczuciem i pomocnym palcem - upieprzonym klejem. Cichym przekleństwem i końcowym zadowoleniem, że trzyma. Spojrzałem mu w białe, gipsowe oczęta i nic. Ani on mnie, ani ja niemu. Nic...

Wolę czarne.

Na przykład kruka. Czarne to, inteligentne i fruwa, a nie anioł. Kiedy byłem mniejszym dzieckiem myślałem, że tylko anioły potrafią fruwać i mają kontakty na najwyższym szczeblu. Służbowo pełne dobroci i oddania. Może jednak w cichym duszy zakamarku, lecąc po piwo św. P. (nie podaję pełnego imienia, bo chodzi o prywatne loty na służbowych skrzydłach) marzą by kruczym, wolnym okiem, z przekrzywionym łbem patrzeć na asfalt i czekać sobie na świeże mięsiwo.
Kruki przy drodze. Maszerując, podskakując: patrzą na mknące samochody, kicające zające, spacerujące bażanty - czekają, aż wszystkie te części ruchome zastawią stół pobocza nieruchomym, ciepłym jeszcze, drgającym posiłkiem. Wtedy spojrzeniem tych obok zaproszą, krakną sobie „smacznego” i dzień nabiera rumieńców. Może i dzieciom coś się dostanie. Cywilizacja karmi tych cierpliwych z dystansem minimalistów. Kruki żyją długo.
A niech sobie te białe zazdroszczą - te biało – nudne.
I kij im w oko.

Dotarła do nas wieść, że choroba też daje ci w dupcię. I dobrze, bo masz okazje sięgnąć do tematyki „egzystencjalnej” i się podołować. Grzęznąć i próbować do przodu przeć, poprzez beznadzieję dolin emocjonalnych, może być twórcze, więc głowa w dół i... do przodu brnij. Jeżeli planujesz umrzeć to proszę cię, nie w tym roku - nie mam już urlopu i twoja obawa z tą samotnością na gruntach przykościelnych mogłaby być uzasadniona. Nie chciałbym dalej żyć z takim kamieniem na duszy. Zabiję kurczaka, posikam kamień krwią i zatańczę dokoła – to powinno ci pomóc. Jak to nie pomoże to zjem dwa kurczakowe udka, zapiję „tyskim” i po czarach. Za twoje płucka, a moje jądro – śmierć kurczakom!

Niech żyją kruki i ci wszyscy, pragnący pokrakać w stadzie!

Pozdrowionka i całusy

Max Kruk